j

j

sobota, 11 maja 2013

#20 Louis



Spadałam...
W dół...
Z bardzo wysoka...
Spadałam, a w dłoni trzymałam jego dłoń... Powoli chłodnącą dłoń.
Była już całkiem zimna, a ja nadal spadałam i nie zamierzałam jej puścić.
Nie chcę już tak spadać. A jeżeli już, to wolę spadać taka zimna, jak on. Innej wersji nie przyjmuję.
To spadanie nie miało końca.
Coraz bardziej się bałam. Bałam się uderzyć o zimną powierzchnię ulicy.
Ale najbardziej bałam się tego, że jeśli już uderzę, jest szansa, że przeżyję i będę musiała chodzić po świecie ze świadomością, że już nigdy go nie spotkam, już nigdy nie poczuję ciepła jego ciała, nigdy nie usłyszę jego pięknego głosu...
Już coraz bliżej ziemi. Szara otchłań zaraz pochłonie i mnie i jego. To były centymetry...
Gwałtownie się podniosłam. Siedziałam na ciepłym łóżku cała zlana potem i ciężko oddychałam. Poczułam, że po moich policzkach zaczynają płynąć słone łzy. Wpatrywałam się tępo w jeden punkt nie mogąc zrozumieć tego co się stało.
Do mojej głowy zaczęły cisnąć się obrazy z przeszłości. Te piękne chwile spędzone razem z nim. Wszystkie wypady za miasto, spotkania z przyjaciółmi, randki - a zwłaszcza ta pierwsza, niezapomniana, obiady z rodzicami, wspólne wieczory przed telewizorem...
Jedna rzecz została. Tamten wieczór. Prawie oszalałam.
Może to zabrzmi głupio, ale zgubiłam się w lesie. Tak, zgubiłam się. I nie wiedziałam, dokąd mam iść, żeby ktoś w końcu mnie znalazł. Pewnie zapytacie jak doszło do tego, że znalazłam się właśnie tutaj. Otóż było to tak, że moja szanowna koleżanka wystawiła mnie do wiatru i postanowiłam się zwyczajnie, jak normalny człowiek, przejść. Spacer. Ale ja jestem na tyle mądra, żeby pakować się w największe tarapaty i zachciało mi się akurat wejść do tego lasu. Może chciałam odreagować smutek przy dźwiękach natury? Kto wie... Wtedy się nie zastanawiałam. I tak znalazłam się tu.
Chciałam zadzwonić do Louisa, ale przecież nie było zasięgu. Jak na złość. Błąkałam się po ciemnej puszczy nawet nie wiedząc, która jest godzina, bo przecież mój wszechmogący telefon raczył się wreszcie wyłączyć. Zaczynało się ściemniać. Nienawidzę ciemności. Zaczynałam wariować.
Za drzewami ujrzałam dwie postacie. A dokładniej dwóch mężczyzn. Jednego jakby znałam, tylko nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Rozmawiali dosyć głośno, więc było wszystko słychać. A raczej jeden krzyczał na tego drugiego. Schowałam się, żeby mnie nie zobaczyli.
- Przekonałeś ją? - zapytał ten, który był mi obcy.
- Dlaczego to musi być ona? - znam ten głos. Na pewno.
- Jeżeli ci zależy, powinieneś ją przyprowadzić. - powiało grozą.
- Zależy mi na niej jak na nikim innym, więc dlatego powinieneś dać nam spokój. - miał związane dłonie za plecami. Jego postawa ciała była mi znana .. I to bardzo...
Nagle facet wyjął zza paska pistolet. Przestraszyłam się nie na żarty. Przecież on mógł zabić... Louisa. Tak, to był Louis. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Albo ona albo ty. - powiedział niskim głosem uzbrojony mężczyzna. Chłopak, który wyglądał jak Lou zaczął kręcić głową. Chyba nie mógł w to uwierzyć. Mężczyzna podszedł do niego bliżej. Zamachnął się i z całej siły uderzył związanego pięścią w brzuch. Chłopak skulił się i upadł na ziemię. Gdyby tego było mało dostał jeszcze dwa razy mocnego kopniaka w plecy. Nie mogłam na to patrzeć.
- Wybieraj! - wykrzyknął mężczyzna. Schowałam twarz w dłonie. Usłyszałam wystrzał. Powoli zsuwałam ręce, a przede mną ukazał się widok leżącego nieruchomo ciała.
Ta noc na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nie da się zapomnieć takich silnych uczuć. Ten ból był nie do zniesienia...
Ale teraz przypomniałam sobie inną sytuację. Wydarzyła się kilka dni wcześniej.
- Chodź już [T.I.]! Spóźnimy się! - usłyszałam jego głos z dołu.
Jeszcze tylko drobne poprawki i mogę iść. Musnęłam ostatni raz rzęsy ciemnym tuszem i wyszłam z pokoju.
- No nareszcie! Ile można czekać! - powiedział Louis śmiejąc się.
- Nie martw się. Moi rodzice nie będą mieli nam za złe małego spóźnienia.
- Małego spóźnienia? - uśmiechnął się łobuzersko i pochylił nade mną, żeby złożyć na moich ustach słodki pocałunek.
Nie codziennie jedzie się na spotkanie z rodzicami w tak ważnej sprawie. Otóż tak się złożyło, że mam na palcu najpiękniejszy pierścionek na świecie. A ten, który mi go podarował, uznał, że już czas na poważne decyzje. Chcieliśmy to właśnie ogłosić najbliższym.
Jechaliśmy samochodem po zatłoczonych ulicach próbując zdążyć. Deszcz lał się strumieniami po oknach rozmazując obraz reszty świata. Chciałam wykrzyczeć wszystkim jaka jestem szczęśliwa. Zanim się obejrzałam byliśmy już na miejscu. Lubiłam wracać do rodzinnego miasta. Tam zawsze powracały wspomnienia z dzieciństwa. Te radosne i te... mniej.
Dom się nie zmienił. Ciągle te same jasnożółte ściany, czarne drzwi, szerokie okna, wielki ogród, grządki z kwiatami. Zapukałam delikatnie. Nie musiałam długo czekać.
- [T.I.] ! Jak ja cię dawno nie widziałam! - moja mama rzuciła się na mnie i mocno mnie przytuliła. Słyszałam jak Lou cicho się śmieje. W końcu udało mi się wyrwać z uścisku mamy.
- Cześć mamo! Też się cieszę, że cię widzę!
Moja rodzicielka przeniosła swój wzrok na Tomlinsona.
- I ciebie też miło widzieć, Louis. - powiedziała i do niego też się przytuliła. Później razem z ojcem przywitali się uściskiem dłoni i weszliśmy do środka. Ja jak zwykle rozwaliłam się na wygodnej kanapie w salonie, a Lou usadowił się tuż obok mnie i objął mnie ramieniem. Tata usiadł na fotelu naprzeciwko, a mama poszła do kuchni. Zapewne dokańczać przygotowywać posiłek. Mój ojciec przyglądał się nam wtulonych w siebie.
- Chcecie nam coś powiedzieć? - tata był wyraźnie zaciekawiony. Czy to było aż tak po nas widać? Spojrzałam na Louisa i już wiedziałam.
- Tak.
Nikt nie miał nic przeciwko temu małżeństwu. Nawet moi rodzice. Nie sądzicie, że to piękne wspomnienia? Wspomnienia są najpiękniejszą rzeczą jaką posiadamy.
- Nie wierzę... - dziwiłam się. - Ty naprawdę chcesz to zrobić?
Lou uśmiechnął się szeroko i zanim się obejrzałam przerzucił mnie sobie przez ramię i popędził w stronę kas. Próbowałam mu się wyrwać, ale byłam bez szans.
- Poprosimy dwa bilety na diabelski młyn. - powiedział. Z ciszy, która zapanowała mogłam wywnioskować, że facet siedzący w kasie był zaskoczony. Poczułam, że się obracamy. Teraz byłam twarzą w twarz z nieznajomym. Uśmiechnęłam się do niego. Pewnie uznał nas za dobrze pokręconych.
- To... Dostaniemy te bilety? - zapytałam.
- Tak, tak. Już wydaję. - opowiedział mężczyzna.
Nareszcie poczułam grunt pod nogami. Popatrzyłam w przepiękne tęczówki mojego chłopaka i od razu się w nich zatopiłam. To był mój ideał. Facet, który nigdy nie pozwoliłby mnie skrzywdzić, był dla mnie delikatny, a w jego towarzystwie nie mogłam się nudzić.
- Proszę, oto państwa przepustki. - usłyszałam głos kasjera. Louis podszedł do niego i wziął bilety.
- Dziękujemy.
Złapał mnie za rękę i razem udaliśmy się do karuzeli.
To dopiero była jazda. Wszystko wokół mnie szybko się kręciło. Bawiłam się jak małe dziecko. Z nim zdecydowanie nie można się nudzić.
- Mogę cię o coś zapytać? - powiedział kiedy schodziliśmy z podniebnej karuzeli.
- Jasne kochanie. - wykończona usiadłam na ławce, a on stał nade mną i przypatrywał się mi.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
- Pewnie, że pamiętam. - odpowiedziałam mu wspominając tamten dzień. - Uratowałeś mi życie.
- Nie mogłem pozwolić, żeby taka cudowna dziewczyna utonęła w chlorowanej wodzie. - uśmiechnął się do mnie.
- To byłby marny koniec. - stwierdziłam. Na chwilę zapanowała cisza.
- Nie sądzisz, że lepiej byłoby ci skończyć u mojego boku?
Słyszałam jego przyspieszony oddech. Powoli docierały do mnie jego słowa. Uklęknął na jedno kolano.
- [T.I.], czy zechciałabyś uczynić mnie najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi i wyszłabyś za mnie?- zapytał wyjmując z kieszeni czerwone pudełeczko i pokazując mi jego zawartość.
To był piękny dzień. Jedyny w swoim rodzaju. Natłok wrażeń i emocji nie pozwolił mi normalnie oddychać. Byłam wtedy przeszczęśliwa. No a kto by nie był? Jest jeszcze jeden dzień, którego wizja wtargnęła teraz do mojego umysłu.
Weszliśmy do ciepłej wody ogromnego basenu. Sięgała mi prawie do szyi.
- Kochanie, nie sądzisz, że powinniśmy częściej tu wracać? - zapytał mnie.
- Oczywiście... - odparłam z nutką sarkazmu w głosie, ale i tak go wyłapał.
- Hej, co się stało? Wiem, nie masz z tym miejscem najlepszych wspomnień, chociaż... - wpatrywał się we mnie z uczuciem. - Może jednak masz?
Przysunęłam się bliżej niego.
- Mam najlepsze wspomnienia. - zapewniłam go i nakazałam mu wzrokiem zanurzyć się pod wodę razem ze mną.
- 3, 2, 1... - odliczyłam, wciągnęłam do płuc jak najwięcej powietrza i zanurzyłam się. Woda była głęboka. Miałam otwarte oczy, więc mogłam zobaczyć Louisa podpływającego do mnie. Zbliżył do siebie nasze twarze i już po chwili poczułam jego usta na swoich. Ciekawe uczucie... Na pewno bardzo przyjemne – uśmiechnęłam się delikatnie. Oderwaliśmy się od siebie i po chwili znów mogliśmy normalnie oddychać.
- Masz rację. - położył dłoń na moim policzku. - Najlepsze. - powiedział i pocałował mnie jeszcze raz.
Wspomnienia... Miłe, prawda? Ale to tylko wspomnienia. Trzeba żyć chwilą. Cieszyć się tym, co mamy.
- Lou... - po policzku popłynęła jeszcze jedna łza. Łza smutku, czy szczęścia?
- Tak, kochanie? - jego słodki, przepełniony troską głos wypełnił cały pokój.
To była zdecydowanie łza szczęścia. Szczęścia z tego, że jest i będzie przy mnie to końca mojego życia.
______________________________________________________________________

Cześć !!
Dziś wstawiam Louisa ♥
Będę się zabierać za pisanie Liama :)
Życzcie mi szczęścia ;D
Piszcie w komentarzach jak wam się podobał ten imagin :)
Pozdrawiam.
                                                                                                                                       ~A

2 komentarze: